Na początku marca sygnalizowaliśmy możliwą korektę na ropie, oczekując spadku cen WTI (West Texas Intermediate) poniżej 50 dolarów. Nasze prognozy szybko się zrealizowały, a wydaje się, że punktem zapalnym były nie tylko dane EIA o kolejnym wzroście danych w magazynach, lecz (chyba nawet bardziej) rosnące przekonanie rynku, że w obecnej sytuacji OPEC nie jest w stanie zbyt dużo zmienić.
Dane EIA pokazujące przyrost ropy w magazynach o 8.2 mln baryłek były może nieco zaskakujące, ale nie tak bardzo jak mogło by się wydawać. Powodem do stonowanej reakcji jest tutaj sezonowość. Na przestrzeni ostatnich kilku lat średni przyrost w magazynach wyniósł w tym okresie ponad 5 mln baryłek, zatem wzrost był w kartach. Kilka tygodni wcześniej EIA podała wzrost zapasów o ponad 14 mln baryłek, a wtedy nie doczekaliśmy się takiej reakcji. Wskazuje to, że obecnie rynkiem sterują także inne czynniki.
Być może jest to wspomniane zwątpienie rynku w możliwości kartelu. Dziś do mediów przedostała się informacja, jakoby OPEC planował przedłużyć porozumienie o ograniczeniu wydobycia co najmniej do końca roku. Rynek jednak specjalnie się tym nie przejął i WTI pozostało na minusie.
Ciekawym aspektem, wskazującym na potencjalne, fundamentalne zmiany makroekonomiczne na świecie jest przesunięcie krzywej ceny kontraktów na ropę (tzw. Term Structure). Jeszcze w listopadzie krzywa znacząco rosła z każdym kolejnym miesiącem, a obecnie pozostaje praktycznie płaska do końca 2020 roku.
Patrząc na sentyment i ilość ropy w magazynach nie zdziwilibyśmy się, gdyby cena za baryłkę WTI spadła poniżej granicy 45 dolarów. Co za tym idzie sektor energetyczny najgorsze może mieć jeszcze przed sobą.